…choć powinno, bo to wielki film jest. pono
z różnych stron o filmie:
„Pięćdziesięcioletni szwedzki intelektualista Aleksander mieszka samotnie w domu na odludnej wyspie. Jest bohaterem, jakiego często spotykamy w filmach Tarkowskiego – pozbawiony samolubnej dumy i egoizmu, zdolny do służenia wyższej sprawie, przypomina znany z utworów Dostojewskiego ideał „człowieka doskonałego”, którego wzorem jest Chrystus. W długich rozmowach, jakie wiedzie z filozoficznie nastawionym do życia posłańcem pocztowym, usiłuje przeciwstawić rzeczywistości społecznej swoją utopię. W dniu urodzin Aleksandra odwiedzają go starzy przyjaciele i mieszkająca oddzielnie żona. Podczas spotkania zostaje ogłoszony alarm – w każdej chwili może dojść do eksplozji atomowej. Bohater składa przysięgę: pragnie ofiarować się Bogu, aby oddalić wizję apokaliptycznej zagłady. Ostatni film wybitnego, zmarłego w 1986 roku reżysera uważany jest za jego testament twórczy”.
Aaaaaaa… Nie dało się tego oglądać. Stalker powalił na kolana i zostawił w zachwycie na lata. Zwierciadło zaczarowało ze szczętem – w realu można poznać, co to zagięcie czasoprzestrzeni -102 minuty, które kurczą się do pięciu. Cudowna powolość i „tarkowszczyzna”
A Ofiarowania nie dalim rady.
Znam wszelakie interpretacje tego filmu – że sacrum, że Bóg i człowiek (lub odwrotnie), że Maria, syn/dom/drzewo, odkupienie. Wszystko to lepiej się czyta. W filmie tego nie widzę – w filmie widzę irytującą grę aktorów, wygłaszających przydługawe teksty jak z teatrzyku szkolnego, widzę nadekspresyjną mimikę, sztuczne gesty odwracające uwagę od sensu słów (po co oni tak łażą po tym salonie i ustawiają się do kamery w udrapowane konfiguracje?). Wszystko to jest tak niewiarygodne, że nie umiem, nie chcę wejść w ten świat, nie chcę tego przeżywać, bo czuję sztuczność i przekoncypowanie. Akademickość udającą dylematy moralne. Może jestem zblazowana, scyniczniała itp. Ale nie uwierzyłam w ani jedno słowo z tego testamentu.
Dzień wcześniej prostszy i nienagradzany aż mianem arcydzieła film Wino truskawkowe zostawił mnie z gulą w gardle i ontologicznym żalem/smutkiem. Prostsza droga do Boga.
A Ofiarowanie… cóż, cytując klasyka: Ogromna katedra, ale Boga w niej nie ma.
i tyle mojego